Zimowy Janosik Kris
Może jeszcze chwilę uda się pospać, te pół godziny, kołdra na głowę.
"Ding!" Konrad nie pozwoli nam zaspać.

Start o ósmej to lepiej jak o czwartej nad ranem. Choć za oknem szaro to gdzieś tam wyżej, nad mroźną mgłą króluje słońce! Kolejna sobota od kilku miesięcy, którą spędzam w górach.
Niewiele myślę, nie rozkminiam, robię co trzeba i wychodzę w pośpiechu. Gęba mi się rozświetla na Ich widok. Idziemy pod zamek. Dla większości to nie najlepszy moment na zimowy maraton górski z plusem. Mimo wszelkich chorób, nastroje dobre i wszyscy zmotywowani. Na szybko ostatnie zdjęcia, sprawdzamy wyposażenie obowiązkowe (uff, jest!), ostatnie dopieszczanie szczegółów... 3! 2! 1! gooo!
Tłum straszny, nie mogę się rozpędzić. Początek i tak jest pod górę więc wyluzuj chłopie! 48 kilometrów, spokojnie... Pierwszy zbieg, las i zrobiło się nieco miejsca. Śniegu sporo. Lekkim podbiegiem zbliżamy się do granicy lasu i już wiem, że to jest idealny dzień na Janosika. Słońce wita nas na tej polance, nikt nie pozostaje obojętny na widoki J
Po tych kilku kilometrach i dobrym rozgrzaniu mięśni, zaczynam myśleć o tempie, tętnie i samopoczuciu. Plan jest taki aby jeść co 30 minut. Sprawdziło się to na Wilczym to i może tu sie sprawdzi. Baton, żel a na punkcie... na pierwszy punkt wpadam podając numer pani z kartką "-165!" (mam 169) Ze stołu łapię kawałek banana i w drogę. Teraz krótki odcinek gdzie mijam sie z tymi co do punktu, może spotkam kogoś z naszych. Nie spotykam.
Od tego miejsca trasa ciągnie się polami, ledwo zauważalną granią, ciężko się biegnie, cała koncentracja, aby utrzymać krok w jakiejś sensownej linii, bo nogi co trochę uciekają. W biegach górskich czasem trafia się płasko i wcale nie jest łatwiej, oj nie!
Nareszcie zbiegiem, na którym wykręca nogi wbiegam do wioski, i do punktu kontrolnego. "Pip!" odbijam kartę, ale jeszcze kontrola sprzętu – woła pani. Enercetę widać w plecaku i już mnie nie ma L Drugi punkt na którym nie tracę czasu, nie patrzę nawet co na stołach. Wyciągam żel i wciągam go układając plan na najdłuższy podbieg. 10 kilometrów do przełęczy Łapszanka nie zapowiada się morderczo. Śniegu co prawda sporo, a chłopaki też więcej idą niż biegną. Razem z nami od jakiejś dłuższej chwili biegnie pies. Wygląda na takiego co to po wiosce wolno sobie biega. No to mamy towarzysza tylko dziwne, że mu się chce. Może leci do dziewczyny do Łapszanki J
Trasę mamy skierowaną na południe to i widoki bajeczne. Bielskie Tatry całe w śniegu, oświetlone ciepłym słońcem na horyzoncie, a dokoła sielankowe obrazki drzew, pól, domków i to wszystko obsypane białym miękkim czymś w czym nogi mi sie męczą...
Nadszedł ten moment, gdy zmęczenie staje się wyraźnie odczuwalne i muszę tym razem kontrolować, aby nie zwalniać, biec gdzie się da, a idąc nie tracić do poprzednika. Dziewczyna, która wyprzedziła mnie przed chwilą, nie robi na mnie wrażenia. Nie pierwszy raz nie nadążam za dziołchom J
Jeszcze jeden pagórek, i jeszcze jeden. Okoliczności łagodzą trudności. Próbowałem wcześniej zrobić zdjęcie, ale tylko się zirytowałem na swoją nieporadność, więc już nie zamierzam próbować.
Od płaskich odcinków w górach, bardziej nie lubię tylko płaskich odcinków asfaltowych i nie ogarniam dlaczego J Mały, miły chłopiec w śniegu nieśmiało dopinguje, woła do mnie "brawo!", uśmiecham się podnosząc kciuk do góry, nie widać już tego, że przechodzą mnie ciarki... są takie momenty, gdy pomimo zmęczenia i pewnych wątpliwości na duszy, pojawia się iskierka dobrej myśli. To właśnie ten moment.
Punkt kontrolny Łapszanka. Przy stołach kilka osób, część z obsługi i kilku biegaczy. Pomiędzy kęsami przecudownych pomarańczy a ciepłą, słodką herbatą z cytryną wymieniam kilka zdań z kolegą z placu boju o ostatnim odcinku. Jednomyślnie zgadzamy się, że cholernie trudno było w tym śniegu. Tablica: ostatnie 18km... ten odcinek znam dobrze choć biegłem go tylko raz w zeszłym roku i nie był lekki. Na metę dobiegłem wykończony, i siedząc na krawężniku przysłuchiwałem się chłopakom z długiego dystansu. Podziwiałem ich.
Przede mną najwyższy punkt na trasie:1020 mnpm. O wbieganiu nie ma mowy. Krok za krokiem cisnę do góry utrzymując dystans do innych. Za szczytem znikają mi z oczu, nie nadążam... Chyba czas dać odpocząć rękom. Składam kije, przypinam do plecaka i w dół! Na początku jeszcze ociężale, ścieżka już nie jest grząska jak przez poprzednie 3 godziny. Rozkręcam się powoli, łapię rytm i jakoś mi idzie. Na ostatnim zbiegu do Łapsz Niżnych doganiam jak sie okazuje takiego jak ja debiutanta na tym dystansie. I tak opowiadając sobie co nieco docieramy do punktu. Zajadającego zupkę chłopaka z obsługi pytam co to stoi przed nim. Dobry ten sok pomarańczowy, tego mi trzeba było. Jeszcze dwa łyki wody w pośpiechu i lecę zostawiając za sobą tych co przybiegli przede mną. Ze mną wyskakuje jeszcze rozmówca z Łapszanki. Można odnieść wrażenie, że się pośpieszył na mój widok ;) Chwilę gadamy o tym jakie czeka nas teraz podejście. Nie, to ja marudzę, że będzie przewalone (w oryginale brzmiało mocniej) ... Rzuca coś w rodzaju, żebym nie marudził, bo ostatnie 10 km zostało i wychodzi przede mnie. Do mety już go nie dogonię. Od tego momentu, gdzieś w tyle głowy mam nie dać się nikomu wyprzedzić. Cisnę do góry, do mety sam w zasadzie. Zasadniczo nikogo przede mną, za siebie lepiej się nie patrzeć... W lesie mijam dziewczynę, która prowadzi ciężką walkę z sobą. Wielki szacunek dla niej. Nie ma lekko... "trzymaj to!" Ona: "jakoś daję radę..."
Po wyjściu z lasu rozpoczyna się szeroka droga leśna, to w górę, to w dół. Nie wiem ile razy to w górę i w dół ale tego jest zdecydowanie o raz za dużo. Tak człapię wciągając żelam gdy jak zjawa za mną pojawia się... Dziewczyny się nie liczą, mogą mnie wyprzedzać. Ale zaraz! Za nią facet w niebieskiej kurtce L Próbuję sie utrzymać. Ja próbuję, a zza pleców wybiega kolejna dziołcha... o, to nie ma szans aby utrzymać ich tempo. Jedna drugiej nie zamierza odpuścić, nawet ten w niebieskiej kurtce nie ma szans J
Poczułem swoją szansę, na ostatnim podbiegu nie tracę a ostatnie 2-3 km w dół walczę zostawiając niebieskiego i drugiego z tyłu. Nawrót na przejściu, są blisko! Ile sił przez niekończącą się tamę aby do schodów. Ale gdzie jest meta?! Tam gdzie ostatnio była meta, dziś pusto! Ale fajnie to wymyślili tym razem, szczęśliwy z krzykiem radości kończę ten bieg! "Jeeest!"
Są moi kibice, ściskam ich... Marta, Piotruś. Ale też ściskamy się z dziewczynami Harpagankami.
Pytam o ich biegi i cieszę się potrójnie bo Młody był pierwszy w Biegu Zbója, a Marcie fajnie się biegło w pierwszym starcie górskim.
Czas na zegarku: 5:55:05
Później to już witanie kolejnych Naszych na mecie, emocjonujące słuchanie i opowiadania z trasy. Ten czas spędzony wspólnie po biegu to najlepsza nagroda za kawał dobrej i nikomu nie potrzebnej roboty. Z Wami wszędzie!
Galeria: Zimowy Janosik 2018
Powiązane informacje
































DZIĘKUJEMY, ŻE CO ROKU JESTEŚCIE Z NAMI I TO DZIĘKI WAM... [więcej]



















Zimowa edycja Janosika na dystansie 45 km tak nas urzekła,... [więcej]









Wspaniała trasa z widokiem na Beskid Śląsk,... [więcej]



















Kto kocha ekstremalne wyczyny ??? Kto... [więcej]


















