RZUĆ WSZYSTKO I WYJEDŹ W BIESZCZADY NA VII HYUNDAI ULTRAMARATON BIESZCZADZKI

PRZYJAZD, PRZEPRAWA PRZEZ BIURO ZAWODÓW I PIERWSZE STARTY
Do Cisnej dojechaliśmy pół godziny przed zamknięciem biura zawodów. Jesteśmy tu pierwszy raz, więc samo znalezienie biura w tej pogrążonej w półmroku wsi nie jest prostą sprawą, ale udało się i wreszcie odbieram w dużym namiocie swój pakiet startowy. Postanowiłem już wcześniej spróbować na żywo „powalczyć” o możliwość startu dla Piotrka. Regulamin jasno określa minimalny wiek to 18 lat ukończone najpóźniej w dniu zawodów. Kilka razy próbowałem takie rzeczy załatwiać przez internet, ale teraz już wiem, że to zła droga dla trudnych tematów. Nad ciągiem stołów jedna z tabliczek miała napis: TRUDNE TEMATY, no więc jestem u siebie ;). Doczekaliśmy się na swoją kolej i stanęliśmy pewnie przed Wyrocznią oznajmującą wprost z jakim tematem przybywamy. Po krótkiej serii pytań i odpowiedzi stanowcza choć miła pani w kolorowej czapce poprosiła o wsparcie. Wsparcie w postaci jeszcze bardziej stanowczej pani. Już prawie udało nam się przekonać, zapewniamy, że wiemy co robimy i bierzemy na siebie całą odpowiedzialność. Po podpisaniu odpowiedniej formułki dopisanej odręcznie na karcie zgłoszenia, Piotrek dumnie odebrał swój pakiet startowy :). Udało się! Teraz na kwaterę, do naszej bazy, gdzie już jest większość ekipy Harpagana. Część szykuje się do spania, a dwójka zaraz wychodzi na start. O północy Ania i Łukasz ruszają na najdłuższą trasę i chyba nikt im nie zazdrości… ;). Myjąc zęby słyszę krótkie odliczanie i wystrzał - a więc dla nich się zaczęło…
”Bo nowy dzień wstaje, Bo nowy dzień wstaje, Nooooowy dzień!”
Poranek jest chłodny, wietrzny ale słoneczny. Całą wieś opanowały osoby w kolorowych strojach. Jedni idą w kierunku startu, inni biegają w różnych kierunkach próbując się rozgrzać albo może za jakąś potrzebą? Stajemy gdzieś w trzecim rzędzie, dociągam mocniej sznurówki i wreszcie ruszamy po wystrzale z flinty! Tempo otwarcia jak na ultra górskie dość niecodzienne, grubo poniżej czterech. Nic dziwnego bo w stawce czołówka krajowa chłopaków jak i dziewczyn. Z Michałem to już nie zamienię słowa przez najbliższe godziny, poleciał za najmocniejszą z nich… Lecimy i gadamy. Tempo szybkie jak na bieg górski… ale co to za bieg górski jak trasa to droga w dolinie? I tak się zastanawiamy kiedy wreszcie się zacznie gdy wita się z nami nasza Beatka wesoło rzucając „cześć chłopaki!” No dobra! Myślę, że już śniadanie miało wystarczająco czasu aby się uleżeć i mówię do Piotrka, że trzymamy się Beaty:).
ZABAWY CZAS START!
Śniadanie przestało podchodzić do gardła i mogliśmy nieco się rozluźnić na tym niekończącym się asfalcie :(. Gdzieś tu miało być odbicie trasy dla tych co lecą 17 km. Nerwowo wypatrujemy, podpytujemy innych, mija 9. kilometr i pojawiają się obawy czy nie przegapiliśmy… Jest! Po 10 kilometrach wspólnego „górskiego” biegu asfaltem Piotrek odbija do lasu, czego mu zazdroszczę głośno, a on mi głośno współczuje ;). Rzut oka na zegarek: 10km, 50 minut. Nieźle, jak tak dalej będzie to przed południem będzie po wszystkim :D. Na 12. km punkt kontrolny i Aga uśmiecha się zza obiektywu :). Szybko wciągam dwa kawałki pomarańczy i nie tracę tu więcej czasu. Asfalt czeka.
Nareszcie, po 14 kilometrach bieszczadzkiego biegu ulicznego idziemy leśną ścieżką i to pod górkę! Mijam po chwili kilka osób, w tym dziewczynę, którą goniła Beata ;). Trasa prowadzi pofalowaną granią graniczną, przez las. Stawka jakby się ustawiła i lecimy sobie w równych odstępach a tylko czasem komuś się bardziej lub mniej spieszy.
Teraz głowę zaprząta mi tylko czy Piotrek już ukończył, czy wszystko ok, czy… Dzwonię, coś przerywa :(. Drugi raz, jest sygnał. Słyszę w głosie Marty, że wszystko ok, przybiegł na metę, czuje się dobrze. Czas: godzina 49, dziewiętnasty. Super! A teraz mogę już tylko zająć się sobą i trasą:)). Na drugi punkt wpadam, a raczej przelatuję przez niego dziękując za ciepłe ziemniaki i inne dobroci. To jeszcze nie czas na takie rarytasy, ale też czuję, że dziś za wiele nie pojem w czasie biegu. Zresztą mam tyle ze sobą, że wystarczyło by na cały dzień. Sam nie wiem po co tyle pakuję a później dźwigam to wszystko do mety… I tak nabijam kolejne kilometry po asfalcie, czując już w nogach te szybkie 30 kilometrów aż tu nagle trasa skręca w bok, w prawo i to mocno pod górę! :)) Podejście jakie znam z ulubionych Beskidów, gdy chcąc zobaczyć co tam z przodu, trzeba głowę mocniej zadrzeć do góry ;). Mija mnie facet z kijami… No, kije tu by się przydały… Ale nic to, gdzieś trzeba wreszcie „rozprostować” kości po tych asfaltach. I tu trasa biegnie granią, przez las i jakie widoki… Widoków brak :D Biegnę czwartą dziesiątkę w Bieszczadach i nie widziałem Bieszczad! Niedorzeczne. Jest, łąką! Trawa po pachy kładzie się na wietrze i słońce. Czy to jedna z tych bieszczadzkich połonin? Taka mini może? Eee, znowu las ale przynajmniej ładny z krętą ścieżką. Ścieżka się kończy, taśmy prowadzą na przełaj, pomiędzy drzewami. Pierwszy szybszy, dłuższy zbieg. Mamy i pierwsze błotko :)). Już myślałe, że buty będę mieć jak po maratonie w mieście, ale się jednak nie udało, hehe. Aga z aparatem:)), wystaje jak gepard z trawy na sawannie. Wyłaniam się z lasu prosto na punkt nr 1, tzn. tym razem nr 3 a to oznacza sami wiecie co. Czego jest najwięcej na Ultra Maratonie Bieszczadzkim? Wcześniej tym odcinkiem lekko biegłem a teraz idę starając się uspokoić tętno. Mija mnie dziewczyna. To chyba ta od Beaty ;). No nic, nie moja liga. Biegnie, to idzie, to znowu biegnie. Hm, może też tak spróbuję. Udaje się, ale i tak mi znika z pola widzenia.
40. kilometr. Tu zaczyna się zabawa. Od czterdziestego kilometra wchodzi do gry serce ;),a odbywa się to tak: biegnę do tamtego drzewa, stromo to idę, wychodzę i tuż przed szczytem znowu biegnę do kolejnego punktu, jeszcze 10 m do tej taśmy… coś słyszę za sobą, kije? E, chyba nie. A jednak coś stuka. Nie patrzę. Co zrobię jak się odwrócę i będzie to Beata? I dlatego nigdy się nie odwracam, liczy się tylko to co przede mną. Ta górka jest mocna, i długa. Nareszcie, może będzie coś widać. Gość z kijami mija mnie jak bym stał, ale nie stoję a lezę i wydaje mi się, że nawet sprawnie :D.
TOWARZYSTWO NA TRAKCIE I BYLE DO METY
Oho, wieje i drzewa się skończyły to znak, że teraz tylko w dół. Na szczycie stoi gość w puchowej kurtce a obiektyw ma zwrócony w kierunku przeciwnym do mnie. Jacek. I nawet mnie nie zauważy, ominie mnie jedyna szansa na fajne zdjęcie z tego wyjazdu… Cześć Jacek! Krzyczę a on się uśmiecha i celuje we mnie. Może jednak coś będzie z tego biegania po Bieszczadach ;).
Grań opada i wznosi się lekko. Na tyle mocno, że znowu idę. Sorry – słyszę i wyprzedza mnie dziewczyna w różowym. Jakby Beata ale nieee, ufff. Postanawiam, że złapię się jej, może dam radę. I lecimy sobie tak tą granią, pod górkę trochę mi ucieka, w dół doganiam. - Jak chcesz to leć! – woła. Nie, masz dobre tempo! Faktycznie tempo ma dobre, sam bym do takiego tempa się nie zmusił, nawet w dół. Doganiamy gościa z kijami. Złap się nas! – wołam mijając go. Teraz lecimy w dół we trójkę :)). Naprawdę szybko. Ona: Chłopaki, już mi się nie chce! – koleżanka oznajmia nie zwalniając. Pomyślałem, że fajnie będzie dociągnąć razem do mety: Dawaj, złamiemy sześć godzin! – Myślisz? – pyta, a ja zerkam na zegarek. Zostało 7 minut ale ile trasy do mety? Teren robi się bardziej stromy, przejmuję prowadzenie, już nie zwracam uwagi na dyskomfort, nie kalkuluję, tyle to już dam radę.
TUŻ PRZED KOŃCEM I META
52 kilometry, 5:58 z sekundami. Ale gdzie ta meta? Już wiem, że nie zdążę, no trudno :)), nie zwalniam. Coś wspominali o górce przed metą, jest i ona. Przez drzewa przebija się biały namiot biura zawodów, wrzawa mety i głos witający biegaczy. Już blisko. Doganiam grupkę chłopaków, ostatni z nich pada na ziemię, krzyczy i łapie się za nogę. Zbieramy się wokół chłopaka, krwi nie widać, noga wygląda na całą ale wciąż krzyczy. Zaniesiemy cię do mety – ktoś proponuje i podnosimy chłopaka. Po chwili próbuje sam iść z pomocą naszą i kijków a później i bez naszej pomocy. I tak kończy się ten bieg, na który już na początku zdecydowałem, że nie przyjadę więcej. No chyba że zmienią trasę ;).
Na mecie są Marta, Piotrek i Michał. Ta rozmowa, wrażenia, narzekania – szybko się nie skończą ;). Czekamy na Rafała, Beatę, Łukasza, Krzysztofa i Pawła. Olga i Jarek już są :)). Ania i Wojtek dyżurują na mecie i każdego witają. Przyjechali z nami choć sami nie wystartowali. To bardzo miłe :)).
Podczas ceremonii organizatorzy niespodziewanie ogłosili, że mają dodatkową kategorię wiekową M18, w której wystartowało dwóch chłopaków. Jednym z nich jest Piotrek. Zaproszeni na scenę, stają na podium a my szczęśliwi, że nie zostali pominięci. Organizator wyjaśnia zebranym przed sceną, że choć pobiegli jakby nielegalnie ;), to wygrali w kategorii M20.
Super to zrobili, a nasza ekipa mogła świętować sukces Harpagana :)). Resztę dnia spędzamy jedząc, uzupełniając utracone elektrolity, a każdy jak zwykle ma co opowiadać :)).
W WYPRAWIE BRALI UDZIAŁ:
Na dystansie 90km
- Łukasz Uracz
- Anna Płuszna (Laska Ultraska)
Na dystansie 52km
- Michał Korek
- Kris Jurewicz
- Rafał Podstawny
- Paweł Warwas
- Beata Boruszewska
Na dystansie 26km
- Olga Gajocha
- Jarek Kuczborski
Na dystansie 17km
- Piotr Jurewicz
Byli, wspierali, kibicowali i fotografowali:
Agnieszka Warwas, Anna i Wojtek Madejek oraz Marta
A kolejny taki górski wyjazd, noooo zapowiada się zimą :D Będzie się działo!
Galeria: 2019.10.12 Ultramaraton Bieszczadzki
Powiązane informacje































DZIĘKUJEMY, ŻE CO ROKU JESTEŚCIE Z NAMI I TO DZIĘKI WAM... [więcej]



















Zimowa edycja Janosika na dystansie 45 km tak nas urzekła,... [więcej]









Wspaniała trasa z widokiem na Beskid Śląsk,... [więcej]



















Kto kocha ekstremalne wyczyny ??? Kto... [więcej]











Może jeszcze chwilę uda się pospać, te pół... [więcej]








